Figle i psoty wiedźmy

W  Kozłowie żyła niegdyś starucha, od  niepamiętnych czasów zbierająca zioła lecznicze dla gliwickiej apteki. Niektórzy z  tego powodu zwali ją  „aptekarką”, zwłaszcza że  potrafiła – jak mówiono – odczyniać wiele chorób ludzi i  zwierząt. Natomiast inni, biorąc pod uwagę jej liczne psoty i  figle, w  których dopatrywało się niekiedy udziału sił nieczystych, uważali ją za wiedźmę. Dla pewności omijali też z daleka jej chałupę. Pewnego dnia we  wsi rozeszła się wieść, że  starucha zmarła. Wielu ludzi z  ciekawości przyszło na  jej pogrzeb. Gdy kondukt przekroczył bramę cmentarza, jego uczestnikom ścierpła skóra na  grzbietach. Nie wierzyli własnym oczom – na  murze cmentarnym siedziała jakby nagle zmartwychwstała wiedźma, śpiewając donośnym głosem jakąś pieśń żałobną. Tak była tym przejęta, że w ogóle nie zwracała uwagi na to, co się wokół niej dzieje. Wiele osób nie wytrzymało napięcia i  czym prędzej pierzchło z  cmentarza. Przerażeni tragarze porzucili trumnę, a  gdy ktoś odważniejszy otworzył ją, okazało się, że  w  jej wnętrzu znajduje się tylko wiecheć słomy. Ludzie znaczyli sobie na  piersi znak krzyża i  nie wiedzieli, co począć. Późną jesienią, gdy kobiety i  dziewczęta koło północy wracały do  domów ze wspólnego darcia pierza lub przędzenia nici u  jednej z  sąsiadek, z  przerażeniem spostrzegły pod oknami chałupy „aptekarki” karawan z  asystą żałobników pozbawionych głów. Na  trumnie okrakiem siedziała wiedźma i spokojnie przędła nić na kołowrotku. Był to taki straszny widok, że półprzytomne z przerażenia niewiasty błądziły potem po wsi i nie mogły trafić do swoich domów. Innym razem przechodzący późną nocą parobek spostrzegł staruchę, piorącą swoją bieliznę w zamarzniętej rzece. – Co  mnie podglądasz? – Warknęła, wymierzając młodzieńcowi tak silny policzek, że  biedak już do  końca życia chodził ze śmiesznym grymasem na ustach. „Aptekarka” czasami też rozśmieszała ludzi, a szczególnie dzieci, doskonale naśladując głosy zwierząt i ptaków. Raz, ni stąd, ni zowąd, piała jak kogut lub wyła jak pies, to znów beczała jak koza czy baran. Pewnego dnia do wsi przybył jakiś trochę podejrzanie wyglądający jegomość. Zamieszkał w  miejscowej gospodzie i  każdego napotkanego człowieka wypytywał o  staruchę. Dzieciom dawał nawet po  kilka fenigów, aby mu o niej jak najwięcej opowiedziały. W końcu prosił, by go zaprowadzono do domu wiedźmy, gdyż chciałby ją w końcu odwiedzić. Idąc tam, zacierał ręce z uciechy. Był jednak zawiedziony, gdy okazało się, że drzwi zamknięte są na kłódkę. – Znów mi się ta baba wymknęła z rąk – stwierdził i zaraz dodał – Nie ciesz się wiedźmo. To już twój koniec. Odtąd we wsi nie widziano już staruchy. Nigdy tu nie wróciła.

Pliki audio

Czytaj również

Newsletter - Zapisz się